Andrea Bocelli: Jestem dumny z każdego powrotu do Polski

17 lipca 2017

Wybitny tenor wszech czasów – Andrea Bocelli, na kilkanaście dni przed występem podczas finału regat The Tall Ships Races w Szczecinie (5 sierpnia) w ekskluzywnym wywiadzie zdradza tajemnice swojego sukcesu, podkreśla istotę rodzinnych więzi i zaskakuje szokującym wyznaniem, w którym przyznaje, że jeszcze parę lat temu jego dalsza kariera stała pod wielkim znakiem zapytania.

 

Śpiewał Pan z wieloma muzykami światowej sławy. Wśród nich pojawiła się Sarah Brightman. Wasze wykonanie utworu „Time to Say Goodbye” osiągnęło już ponad 14 milionów wyświetleń. Jak wspomina Pan współpracę z Sarah?

 

Bardzo dobrze. Mam wiele wspomnień zarówno związanych z Sarah jak i z samą piosenką… Ten duet zdecydowanie pomógł mi odnieść międzynarodowy sukces, a utwór „Time to Say Goodbye” osiągnął status „klasyki”. Aczkolwiek iskra, która rozpaliła tę popularność, to wbrew oczekiwaniom nie event muzyczny, a sportowy – ostatnia walka sławnego boxera Henrego Maske. To właśnie przy naszej piosence odbyło się pożegnanie zawodnika na ringu. Walka, którą transmitowały i nagłośniły wszystkie media w Niemczech, zakończyła się wzruszającym pożegnaniem sportowca. Moment, w którym można było usłyszeć „Time to Say Goodbye”, oglądało wówczas ponad 21 milionów ludzi. W krótkim czasie utwór został wydany w 50 krajach, osiągając szczyty list i nie miał sobie równych.

 

 

Sarah twierdzi, że Pana popularność jest głównie oparta na szczerości. Przyzna jej Pan rację?

 

Jeśli miała na myśli, fakt, że ktoś potrafi za pomocą muzyki przedstawić wnętrze swojej duszy, to się zgadzam. Muzyka, jak powiedział Lew Tołstoj, jest scenografią uczuć. Jeśli chcesz wzbudzić emocje swoim śpiewem, musisz mieć do przekazania jakąś historię. Coś, co będzie połączeniem doświadczenia, nauki, spostrzeżeń i całego bogactwa, jakie daje życie. Wielokrotnie podkreślam, że sukces jest odzwierciedleniem pasji, która powinna pozwolić ci cieszyć się życiem. Kocham ten dar, jaki dostałem od Boga – dar istnienia.

 

Jest jeszcze jakiś inny szczególny artysta, z którym chciałby Pan wystąpić – a nie było do tej pory takiej okazji?

 

Na świecie jest niewyobrażalna liczba wspaniałych muzyków i śpiewaków: jest wiele osób z którymi chciałbym współpracować. Nie tylko wielkie osobistości, które podziwiam od lat, ale również rodzące się talenty, które odkrywam dookoła. Jest tak dużo nazwisk, które powinienem w tej chwili wymienić, że mimo wszystko się powstrzymam – boje się, że kogoś pominę.

 

Fani kochają Pana głos. Nie ma potrzeby aby rekomendować im uczestnictwo w koncercie. Gdyby jednak musiał Pan, z głębi serca, polecić swoją muzykę – co zechciałby Pan powiedzieć?

 

Mój nieustanny wysiłek to przede wszystkim docenienie daru, jaki dostałem od Boga. Staram się rozpowszechnić swój talent od dwudziestu paru lat, skupiając się przede wszystkim na operze – ten repertuar uważam za swoisty „muzyczny raj”. Podczas każdego koncertu dostrzegam, jak słynne kompozycje, takich osobistości jak: Verdi, Puccini, czy Mascagni, potrafią trafić do serc wszystkich ludzi, pokonując przy tym bariery kulturalne i pokoleniowe… To idealnie dowodzi, że muzyka liryczna jest formą sztuki dostępną dla każdego.

 

A gdybym zapytała o trzy określenia, które według Pana identyfikują muzykę?

 

Inspiracja, pasja i czysta ekscytacja – muzyka jest pogonią za pięknem i potencjalną formą modlitwy. Myślę, że dobra muzyka to przede wszystkim silny przekaz pokoju i braterstwa.

 

„Urodzony by śpiewać” – można tak o Panu powiedzieć?

 

Myślę, że tak. Sądzę, że muzyka jest dla mnie darem z nieba – czymś, co od zawsze miałem zapisane w genach. Kiedy byłem bardzo mały – według opowieści moich rodziców – przestawałem płakać momentalnie, kiedy włączano muzykę. Tak jakby za każdym razem zaczarowywały mnie dźwięki i śpiew. W późniejszych latach katowałem płyty winylowe, bez przerwy ich słuchając – z gramofonu, który stał w salonie wydobywałem magię i wielkie opery. Muzyka od zawsze była dla mnie lekiem na cale zło.

 

Czy współpracę z Zucchero możemy uznać za wielki początek Pańskiej kariery? Jak to się stało, że zaprosił Pana do współpracy?

 

Moje spotkanie z Zucchero było bardzo ważnym momentem. Myślę, że to było przeznaczenie. Kiedy on – pełen charakteru i wrażliwości – był już znany nie tylko we Włoszech, ja byłem zaledwie nieznanym tenorem, który przygrywał w knajpach na pianinie. Poszedłem na przesłuchanie, po którym pozwolił nagrać mi zwrotki liryczne do piosenki „Miserere”. Od tego utworu wszystko się zaczęło.  W 1992 roku jeden z najbardziej znanych na świecie włoskich bluesmanów (mój późniejszy kolega) szukał wokalu do nagrania dema jego najnowszego utworu – dla Pavarottiego. Po wielu latach odbijania się od zamkniętych drzwi, dostałem szansę połączenia mojej pasji do muzyki lirycznej z popem. Wielki Luciano, po usłyszeniu nagrania, uwierzył we mnie.

 

 

Wielokrotnie podkreśla Pan istotę rodziny i przyjaciół w swoim życiu. Czy muzyka towarzyszy Wam na co dzień?

 

Faktycznie, rodzina jest dla mnie fundamentem w społeczeństwie. Kuźnia uczuć – uprzywilejowane miejsce, w którym odnajduję harmonię, wzajemny szacunek i chęć spełniania dobrych uczynków. Moją idealną formą spędzania wolnego czasu są właśnie spotkania z rodziną i przyjaciółmi. Bardzo często, kiedy spotykamy się w domu, przy wspólnej kolacji – ja lub któryś z przyjaciół gra na fortepianie i robimy to z wielką przyjemnością. Ale nie wszyscy dookoła mnie to muzycy, wręcz przeciwnie. W Lajatico, moim rodzinnym mieście, mam wielu starych, dobrych przyjaciół – niektórzy pracują w banku, inni są strażakami, a jeszcze inni pracują w cukierni.

 

Rodzina jest zapewne wielkim wsparciem dla Pana.

 

Na początku niewielu we mnie wierzyło, natomiast moi rodzice, mimo obaw o moją przyszłość – byli zawsze obok, wspierając moje artystyczne ambicje. W obecnej chwili to moje dzieci są dla mnie głównym powodem do życia. Są absolutnym priorytetem – stawiam je ponad wszystko. Rodzina jest dla mnie sporą motywacją do pracy, a zarazem to właśnie przy nich osiągam wewnętrzny spokój. À propos – na początku milenium, ze względu na skomplikowaną sytuację uczuciową, częściowo traciłem entuzjazm do mojej pracy. Spotkanie z Veronicą, moją obecną żoną, było kluczem do odnalezienia motywacji, gdybym jej nie odnalazł na swojej drodze, możliwe, że nawet przestałbym śpiewać.

 

Czego obecnie możemy spodziewać się po wybitnym tenorze wszech czasów. Nadal ma pan jakieś muzyczne plany i marzenia?

 

Chciałbym móc śpiewać tak długo, jak pozwoli na to Bóg. Ponad to chcę kontynuować działalność fundacji mojego imienia, wraz z przyjaciółmi, którzy również ją wspierają. To taki mój mały wkład w to, aby świat stał się lepszym miejscem.

 

Niebawem spotykamy się przy okazji The Tall Ship Races 2017 w Szczecinie. Kiedyś powiedział Pan, że Polska jest Panu szczególnie bliska i sentymentalna. Co się pod tym kryje?

 

Doceniam ludzką życzliwość z jaką jestem zawsze w waszym kraju przyjmowany, wyjątkową kulturę i historię Polski. Dostrzegam więź, która powraca przy każdym koncercie. Czuje się szczególnie związany z tym krajem – ojczyzną Jana Pawła II. Jestem dumny za każdym razem, kiedy do was wracam.

 

Rozmawiała Izabela Olek

 

Andrea Bocelli wystąpi w Polsce już 5 sierpnia 2017 roku na finale regat Tall Ships Races 2017 w Szczecinie. Będzie to prawdopodobnie jeden z największych koncertów w historii muzyki w Polsce. Bez wątpienia też będzie miał niezapomniany klimat. Artysta zaśpiewa bowiem na tle największych żaglowców świata.
– Wstęp na koncert poza strefą miejsc siedzących będzie bezpłatny. Liczymy więc, że wielu uczestników The Tall Ships Races oraz mieszkańców Szczecina zechce skorzystać z tej niepowtarzalnej okazji –mówi Janusz Stefański z agencji Prestige MJM, która zorganizuje koncert.

 

Galeria